Mój brat, siostra i ja przed naszym mieszkaniem (równocześnie biura terenowego Biblioteki i Archiwum Instytutu Hoovera, prowadzonego przez mojego tatę, dr Macieja Siekierskiego) w Warszawie na ul. Racławickiej, 1992 r.
“Po co Ty wróciłeś do Polski?” Takie najczęściej słyszę pytanie kiedy opowiadam ludziom że opuściłem słoneczną Kalifornię.
Odpowiedź jest złożona, i doszedłem do tej świadomości po latach, ale mówiąc krótko, “jestem Polakiem i tutaj w Polsce czuję się dobrze, lepiej niż tam.”
Jak to się stało że urodziłem się w mieście Redwood City, nad zatoką San Francisco, ponad 9000 kilometrów od naszej Ojczyzny.
Wróćmy najpierw ponad 80 lat wstecz. Moi dziadkowie, Konrad Siekierski i Kazimierz Bendisz, oficerowie Wojska Polskiego, brali udział w Wojnie Obronnej przeciwko Niemcom we wrześniu 1939 r. Dziadek Konrad, który miał zadanie zorganizowania obrony mostów nadwiślańskich w Warszawie, niemal stracił życie podczas niemieckiego bombardowania stolicy. Na szczęście, bomba która prawdopodobnie by jego zabiła, waląc w powierzchnię Mostu Poniatowskiego, nie wybuchła.
Po kapitulacji Warszawy on trafił do niewoli Niemieckiej w Oflagu VII-A Murnau w Bawarii. Dziadek Kazimierz, który brał udział w walkach w południowej Polsce, po wyczerpaniu amunicji swojego oddziału, również trafił do obozu w Murnau. Dziadkowie, którzy znali się ze szkoły oficerskiej kilka lat wcześniej, utrzymali swoją przyjaźń do śmierci Kazimierza w 2001 r.
Wyzwolenie obozu przez wojska amerykańskie 29 kwietnia 1945 (ważna dla mnie data bo sam się urodziłem 29 kwietnia, dokładnie 38 lat później) oznaczał nowy początek dla Kazimierza i Konrada. “Wyzwolona” przez Sowietów Polska jednak nie sprzyjała przedwojennym oficerom, i po latach starań aby odnaleźć się w nowej rzeczywistości, decyzje zostały podjęte o emigracji do Kalifornii, najpierw Konrad w 1962 r. wraz z rodziną (w tym mój 13-letni Tata) a w 1970 r. Kazimierz. 4 lipca zeszłego roku minęła 60 rocznica jak przybili samolotem do San Francisco, tydzień wcześniej na Batorym dotarli do Nowego Yorku.
W wieku blisko 50 lat, nie było dane moim dziadkom integrować się mocno w społeczeństwo amerykańskie, nigdy dobrze nie nauczyli się angielskiego i grono ich najbliższych to była rodzina i polscy znajomi. Oni stawiali na przyszłość, na pokolenia swoich dzieci i wnuków, znaczy na moich rodziców, rodzeństwo, wujków, cioci i kuzynów.
Dla mnie lata 80 i 90 spędzone najczęściej u babci i dziadka to była złota era. Niezliczone święta, urodziny i inne spotkania rodzinne, i po prostu chodzenie do kościoła razem. Najczęściej na anglojęzyczne msze zaznaczę, bo Polski kościół był zbyt daleko żeby do niego regularnie uczęszczać.
Pierwsze moja wizyta do kraju była w 1990 r. na miesiąc. Ta szara rzeczywistość postkomunistyczna była jednak dla siedmioletniego chłopca mocnym przeżyciem które otworzyło jemu oczy na nowy świat. Niecały rok później, kiedy mój Tata, Dr. Maciej Siekierski, ówczesny kustosz zbiorów wschodnio-europejskich w Archiwum i Bibliotece Instytutu Hoovera przy Stanford University, zaczął program zbierania materiałów historycznych w Polsce, szczególnie związane z Solidarnością w ramach biura Instytutu w Warszawie, którym był szefem, cała nasza rodzina przeprowadziła się do Polski na prawie dwa lata, od 1991-1993 r.
Mieszkaliśmy wtedy na Racławickiej na Warszawskim Mokotowie, i chodziłem do trzeciej i połowę czwartej klasy w szkole podstawowej im. Adama Mickiewicza na ul. Kazimierzowskiej. Pamiętam kiedy wracałem ze szkoły z łzami w oczach po pierwszej lekcji przyrody, “Mamo, o co chodzi z tym zboże, jare i ozime?” Nie rozumiałem dlaczego musiałem tego się uczyć. Sytuacja później się poprawiła po korepetycjach domowych udzielanych przez jednego z moich nauczycieli, śp. Pana Bogdanowicza, który tragicznie zmarł na raka kilka lat później w wieku zaledwie trzydziestu-paru lat.
Pamiętam zieloną szkołę i żubry w Puszczy Białowieskiej, wycieczki do niedalekiego Kina Iluzjon, do Pałacu Kultury. Bezcenne są wspomnienia czasu spędzone z Babcią Heleną (mama mojej mamy) która po rozwodzie z dziadkiem Kazimierzem została w Warszawie. Msze święte w Kościele Wszystkich Świętych, pierwsze doświadczenie Wszystkich Świętych 1 listopada i wizyta do Cmentarza Ewangelickiego gdzie moi pradziadkowie są pochowani, i teraz mój wujek i ciocia, weterani Armii Krajowej, którzy wtedy jeszcze żyli. Także pamiętam wizyty u kolegi Taty który prowadził tajną drukarnię ukrytą za fałszywą ścianą w swoim garażu podczas Stanu Wojennego.
Zaczynałem wtedy też rozumieć co to jest bieda, i jak bardzo to moje życie Kalifornijskie różniło się od polski. Ze śmieszniejszych wspomnień to pamiętam pierwszy McDonald’s w Polsce na rogu Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej gdzie moja babcia jadła frytki nożem i widelcem, czy też pierwszy Pizza Hut na Placu Zamkowym gdzie ja i moje rodzeństwo, pewnie innym gościom przypominając małych barbarzyńców, jedyni jedliśmy pizzę rękoma.
Wizyty do Polski odbywały się regularnie do mojej dorosłości, nieraz rok dwa mijał pomiędzy nimi ale zawsze były. Praca Taty wiązała się z przynajmniej dwoma wyjazdami do Polski rocznie a pod koniec kariery nawet trzy razy.
W Kalifornii, poza domem rodzinnym uczyłem się języka Polskiego w polskiej szkole sobotniej przez kilka lat, organizowana przez parafię polską wtedy w Mountain View, jeszcze bez swojego stałego kościoła który teraz istnieje jako Polska Misja św. Brata Alberta w San Jose od 1998 r. Niestety już godzinę jazdy od naszego domu.
Jak dorastałem, mimo tego że byłem urodzony i wychowany w Kalifornii (poza tym 18 miesięcznym epizodem Warszawskim) zawsze czułem się nieco wyalienowany od swoich rówieśników. Dopiero jako dorosły zdałem sobie sprawę że rzecz polega na tym że jestem Polakiem, nigdy sformułowanie “Polish-American” czy “Amerykanin pochodzenia polskiego” mi nie pasowały i do dnia dzisiejszego poprawiam tych którzy proponują takie rzeczy mówiąc, po prostu “że jestem Polakiem.”
Byłem wychowany w kulturze polskiej, przez Polaków, trójka dziadków mieszkali blisko mnie przez pierwsze 18 lat mojego życia. Byłem kształtowany w kulturze Polskiej, z tradycjami polskimi (szczególnie wokół świąt Bożego Narodzenia i Wielkiej Nocy), i z zamiłowaniem do długiej i fascynującej historii Polski (z którego zbyt często robi się rodzaj zniechęcającej matematyki z datami, chronologią i nazwiskami do zapamiętania, zamiast tej pięknej i dramatycznej powieści którą jest).
Najistotniejsze wydarzenie mojej wczesnej dorosłości związane z Polską był wyjazd właśnie tutaj do Krakowa w ramach programu Fundacji Kościuszkowskiej z Nowego Yorku. Mój Tata też uczestniczył w tym programie w latach siedemdziesiątych w tym samym wieku co ja. Czasy były trochę inne wtedy i jak dowiedział się dekady później, od teczki znajdującej się w IPN, służby bezpieczeństwa inwigilowały zagranicznych studentów ale Tata był uznany jako osoba o zbyt twardych poglądach patriotycznych czy reakcyjnych i nie nadawał się do współpracy.
Program ten składał się z nauki języka polskiego, kultury, historii i też literatury polskiej. Były też wyjazdy edukacyjne i spotkania towarzyskie. Wtedy po raz pierwszy przebywałem w Polsce sam, bez rodziców i rodziny. To był kolejny krok w drodze do uświadamiania sobie że mógłbym mieszkać w Polsce. Żyjąc w akademiku poznałem wielu ciekawych ludzi, jednym z których to kolega z którym nadal utrzymuję kontakt, byłem na jego ślubie 6 lat temu. Nie ożenił się z Polką ale jest osobą mocno wierzącą która docenia zalety życia w Polsce i rozważa możliwość przeprowadzki do Polski (on był urodzony w Polsce ale jako dziecko wyjechał do Kanady).
Kiedy zakończyłem studia licencjackie z historii i wtedy magisterskie z informatyki i bibliotekoznawstwa, zacząłem pracę na pełnym etacie w roli archiwisty też w Archiwum i Bibliotece Hoovera jak Tata, on tam pracował od 1981 r. a ja oficjalnie tam zacząłem pracę studencką w 2001 r. a na pełnym etacie w 2008 r. Pracując tam, gdzie mieszczą się największe zbiory archiwalne związaną z historią Polski na świecie poza Krajem, wgłębiałem się w wiedzę o Polsce i także jako kustosz wystaw w muzeum Instytutu, zawsze starałem się akcentować historię Polski i także przekazywać tą wiedzę odwiedzającym grupom, studentom i naukowcom dla których przygotowywałem prezentacje.
Pełna historia powiązań Instytutu Hoovera z Polską to opowieść na inny dzień, ale moja praca w Instytucie bezpośrednio zainspirowało moją pracę doktorską, która z wyniku perturbacji życiowych dokończyła się dopiero kilka lat później niż planowałem, ale w końcu została obroniona w zeszłym roku pt. “The Operations of the American Relief Administration in Poland, 1919-1922”. Bez dwóch zdań to był najszczytniejszy okres relacji Polsko-Amerykańskich w historii obu naszych narodów. Dodam że jestem członkiem Społecznego Komitetu Odbudowy Pomnika Wdzięczności Ameryce który mieścił się na Skwerze Herberta Hoovera na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie. Znak podziękowania za uratowanie milionów polskich, żydowskich, ukraińskich i innych dzieci i karmiących matek od głodu i nędzy w pierwszych ciężkich latach po odzyskaniu niepodległości po pierwszej wojnie światowej. (FB)
Po czterech latach pracy w Instytucie jednak czułem niedosyt. Arcyciekawe archiwalia nie mogły zastąpić żywych ludzi, otoczenia i społeczeństwa które już kwitło w Polsce kilkanaście lat po odzyskaniu niepodległości po raz kolejny.
Postanowiłem w 2012 r. poprosić o przerwę z pracy “bezpłatny urlop” i pojechałem do Polski na 6 miesięcy, od sierpnia do stycznia 2013 r. Podjąłem wtedy pierwsze kroki w kierunku studiów doktorskich które już oficjalnie rozpocząłem pod koniec 2013 r. Kontynuowałem wolontariat w Muzeum Powstania Warszawskiego który zacząłem w 2010 r. w tym w Archiwum Historii Mówionej gdzie miałem zaszczyt asystować przy rozmowach nagranych w Powstańcami Warszawskimi i później sam prowadziłem kilka rozmów z lotnikami angielskimi z okazji 70 rocznicy Powstania, którzy lecieli w 1944 r. z pomocą Walczącej Warszawie.
Byłem na ślubie mojego kuzyna, poznawałem Warszawę ulicę po ulicy, nawiązywałem nowe znajomości, w końcu udowodniłem sobie że mogłem mieszkać sam w Polsce, że daję sobie radę, że przebijam pewne bariery komunikacyjne i że mógłbym tutaj zostać na dłużej. Dodam że przez rok też uczyłem się polskiego na Uniwersytecie Stanforda tuż przed tym okresem.
Na początku grudnia 2013 r., prawie dokładnie 10 lat temu, podjąłem ostateczną decyzję że łączę swoją przyszłość z Polską. Nie sposób było pracować na pełnym etacie i pisać pracę doktorską, i tylko przybywać do Polski na kilka tygodni, raz lub dwa razy do roku, to nie wystarczyło.
Wiem że to nie było łatwe dla mojego Taty, szczególnie bo razem pracowaliśmy, ale on to rozumiał. Kilka lat temu kiedy porządkowałem jego biuro i zabierałem jego rzeczy osobiste po tym jak przeszedł na emeryturę, trafiłem na korespondencję z jedną znaną Panią, żoną dawnego i być może przyszłego szefa MSW, gdzie Tata pisał że “najwyższy czas żeby jakiś Siekierski wrócił do Kraju.”
Nie powiem że każda chwila i każdy dzień tych ostatnich dziesięciu lat był łatwy i przyjemny ale nie żałuję tej decyzji. Nadal się zderzam z specyficznym pesymistycznym nastawieniem który różni się mocno od mentalności optymizmu i nieograniczonych możliwości który wyniosłem z Ameryki. Myślę że to się zmienia, szczególnie wśród młodszych pokoleń ale też wiem że wielu młodych Polaków nie mają cierpliwości do tempa zmian i zastanawiają się nad wyjazdem, byle żeby to nie było na stałe.
W przyszłym roku już będę odnawiał swój Polski paszport który otrzymałem 9 lat temu, po raz pierwszy. Dzięki temu że moi rodzice brali ślub cywilny w Warszawie (a później ślub kościelny w San Francisco) otrzymanie obywatelstwa było dość proste. Musiałem zdobyć kopię mojego aktu urodzenia z USA (z tego powodu jestem Nicholasem a nie Mikołajem) który wtedy przysięgły tłumacz przetłumaczył na Polski. Po złożeniu odpowiednich dokumentów w kilku urzędach otrzymałem dowód osobisty i paszport.
W 2017 r. założyłem działalność gospodarczą w której się zajmuję tłumaczeniami z polskiego na angielski i także korepetycje z języka angielskiego. Płacę podatki i ZUS od prawie siedmiu lat, co akurat najmniej mi się dotychczas podoba w Polsce, ale przynajmniej zacząłem od niedawna korzystać z naszego systemu zdrowotnego, na co, poza bardzo długim czasem oczekiwania na wizytę u alergologa, nie mogę narzekać. Powiem że przez te 10 lat nie miałem złego doświadczenia w urzędach tak jak na to niektórzy narzekają.
Nie ukrywam że moje doświadczenia życiowe są bardzo unikatowe ale myślę że można też z nich dużo wnioskować co do tematu naszej nadchodzącej dyskusji o tym jak zachęcać naszych rodaków do powrotu do Kraju.
Wbrew pozorom, nie byłem mocno związany z Polonią amerykańską poza okresem dzieciństwa, i nawet wtedy ten okres nie trwał więcej niż kilka lat. Moi rodzice byli o wiele bardziej zaangażowani w Polonii, szczególnie w Domu Polskim w San Francisco pod koniec lat siedemdziesiątych i na początku lat osiemdziesiątych. Obecnie nie mam kontaktu z organizacjami polonijnymi.
Nikt mi nigdy nie mówił że “muszę” wrócić do Polski. Myślę że mój wybór był nawet zadziwiający dla wielu ludzi, i oczywiście dla Polaków którzy zostali urodzeni i wychowani w Polsce. Wielu widzi to jako rodzaj odrzucenia bilet loteryjny z wygraną.
Najbardziej zawdzięczam mojej Babci Heleny, jeżeli chodzi o pewien konkretny moment w mojej ścieżce z powrotem do Polski. Niedługo przed jej śmiercią w 2004 r. już straciła wzrok, ale miała cały czas świetny słuch (tak jak ja do dziś). Słyszała że mój Polski słabnie i powiedziała mi “nigdy nie strać swojego języka Ojczystego, nigdy nie zapomnij języka Polskiego.” Od tego momentu staram się jak mogę żeby to uczynić.
“Dlaczego wróciłeś do Polski?”
Bo czuję się u Siebie, lepiej mi jest wśród swoich, łączonych wspólną kulturą, historią i tradycjami. Są oczywiście poważne spory polityczne, ale z mojej perspektywy one są o wiele łagodniejsze niż spory toczące się na tle etnicznym, religijnym i światopoglądowym w USA. Z różnych powodów moi przodkowie wyjechali z kraju ale teraz tutaj, jest lepiej niż tam, na Zachodzie, do którego wiele osób cały czas myślą że powinniśmy dążyć.
Ja zawsze zachęcam do zastanowienia się nad tym co tutaj mamy czego tam nie można by kupić za żadne pieniądze. Chociażby poczucie bezpieczeństwa w dużych Polskich miastach i dość uniwersalną dumę i podziw z naszych osiągnięć i historii trudnych zmagań przez ostatnie dwa wieki.
Każdy lubi dobrą opowieść, szczególnie taką w której my odgrywamy jakąś rolę. Właśnie w powrocie do Polski widziałem taką okazję gdzie w Stanach jej nie było.
Jedna z moich najcenniejszych pamiątek rodzinnych to są guziki z munduru oficerskiego dziadka Kazimierza, z orłem w koronie. Widać je w jego zdjęciu z numerem więziennym w Murnau z października 1939 r. Dziesiątki tysięcy takich samych guzików leżą pod ziemią w Katyniu, Smoleńsku, Charkowie i Miednoje, także w Kuropatach pod Mińskiem i Bykowni pod Kijowem.
Kiedy trzymam te guziki w mojej ręce to czuję że ważą one więcej niż samo w sobie. Noszą ze sobą ciężar pewnego obowiązku i odpowiedzialności. Tym tysiącom kolegów dziadków brutalnie przerwano życie, nie dane im było w wolnym kraju, który do wybuchu wojny mozolnie budowali przez 20 lat, wychowywać swoich dzieci i wnuków.
Ja wróciłem żeby pomóc w pisaniu nowego rozdziału naszej wspólnej historii. Rozdział który godnie odda hołd naszym dziadkom i rodakom na którym zależało by Polska żyła w naszych sercach. Żeby dotrwała ta bezcenna miłość do czasu kiedy można było do niej wrócić albo już w kraju działać bez obaw represji, i budować taką Ojczyznę z której nasi przodkowie, my i nasi potomkowie możemy być dumni.